views
Kiedy odwołujemy się do doświadczeń z dzieciństwa, rzadko przypominamy sobie nieskrępowane rozmowy z rodzicami o seksie - pamiętamy raczej mętne bajdurzenie o pszczółkach i zapylanych kwiatkach albo monolog zaczynający się rozpaczliwym wstępem „synu, musimy poważnie porozmawiać”, zazwyczaj spóźniony.
A przecież wychowanie seksualne jest procesem, a nie jednorazową przemową. Procesem, który wcale nie zaczyna się od pytania „skąd się biorą dzieci?” ale od tego, jak mama i tata okazują sobie czułość, jak reagują na nagość dziecka, na pierwsze przejawy jego zainteresowania własnym ciałem.
Dla wielu rodziców, mimo przygotowania teoretycznego i dobrych chęci, rozmowy z dziećmi o seksie są krępujące i pełne napięcia. Warto popracować nad sobą, zanim dziecko wyczuje (a wyczuje na pewno), że swoimi pytaniami stawia nas w niezręcznej sytuacji i poszuka odpowiedzi gdzie indziej. Warto zastanowić się, czym dla nas jest seks i co tak naprawdę mamy dziecku do przekazania, poza technicznymi szczegółami, wiedzą medyczną i kompletem przestróg i lęków. Przypomnieć sobie, o czym sami chcieliśmy wiedzieć jako dzieci. Jakie niedopowiedzenia, półprawdy i przypuszczenia związane z miłością, seksem i własnym ciałem, często absurdalne z punktu widzenia dorosłego, urastały w naszym dzieciństwie do rangi problemów.
Jeśli chodzi o praktykę, istotne wydają mi się dwie sprawy. Po pierwsze - uważnie słuchać, o co tak naprawdę pyta dziecko. Pamiętam, jak moja trzyletnia wówczas córka wróciła ze spaceru z tatą, rozejrzała się po domu i spytała: „A gdzie ja byłam, kiedy mnie nie było?” Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać, że plemnik tatusia, komórka jajowa mamusi, że w moim brzuchu... Kiedy już prawie doszłam do drugiej fazy porodu, córka zeskoczyła z krzesełka, przyjrzała mi się lekko zdumiona, pacnęła się w czoło i wyznała radośnie: -Już wiem! Kiedy mnie nie było, byłam na spacerze z tatą!
Po drugie - upewniać się, jak dziecko rozumie to, co do niego mówimy. Przy okazji wycieczki do zoo, mój, jak mi się wydawało, wzorcowo uświadomiony kilkuletni synek zobaczył mamę kangurzycę, której z torby wystawały długie kończyny wyrośniętego kangurka. Przez chwilę przyglądał im się w skupieniu, po czym głośno oznajmił: - A mi też tak wystawały nóżki, jak byłem w brzuszku u mamy. Przez taką specjalną dziurkę, która jest koło dziurki do siusiania. A jak urosłem i już dosięgałem nogami do podłogi to hop! Wyskoczyłem! Jak kangurek! - obwieścił z satysfakcją. I wszyscy się cieszyli i wołali: jaki wspaniały synek!
Audytorium rechotało -zbiorowo, szczerze i przyjaźnie. Jeśli chodzi o mnie, miałam ochotę schować się do jakiejś najbliższej torby. Z głową i nogami.
Komentarze
0 comment