views
Kobietom zarzuca się materializm, ale z drugiej strony to my chodzimy w ciąży, rodzimy i wychowujemy dziecko. Chcemy więc, by jego ojciec otoczył nas ochroną, zapewnił przetrwanie. Czysta biologia.
I ten model w dużej mierze jest realizowany! Mężczyznom to na ogół nie przeszkadza, póki czują się panami domu, kobietom też - póki są paniami domu. Problem zaczyna się wtedy, gdy różnice postrzegania kwestii finansowych zaczynają parę dzielić. Bo jemu się nie podoba, że ona za dużo wydaje, albo ona uważa, że on próbuje ją stłamsić. To jest jeden model społeczny - ale jest i drugi. Realizowany zwłaszcza w dużych miastach - to „równouprawnienie”, czyli obie osoby zarabiają.
No tak, ale jak wynika z badań, gros obowiązków w domu i tak spada na kobietę, nawet gdy zarabia i współfinansuje dom. Ma więc dwa etaty, ale ten domowy - nieopłacany. Otóż to. Jeśli ona też zaopatruje dom w wartości materialne, to powstaje problem, kto ma ten dom „obsługiwać”, tworzyć ciepłą, przyjazną atmosferę, otaczać opieką dzieci. To jest zajęcie, „etat”, którym współczesna kobieta chciałaby podzielić się z mężem. Pytanie, czy mężczyźni są gotowi na tę zmianę i czy potrafiliby objąć ten etat? Co więcej, nie jest to problem, z którym mierzą się związki na poziomie indywidualnym, ale także fragment większej całości, systemu. Jeśli kobiety nie zrezygnują z polowań na mamuta, to trzeba by stworzyć nowy model, który będzie adekwatny do zmian społecznych. Wątpię, by wróciły czasy patriarchatu, w którym role były jasno określone i odpowiednio przydzielone. Transformacja jest nieuchronna. Jest jeszcze trzeci model - związki, w których to kobieta zarabia więcej, a nawet takie, że tylko ona zarabia i utrzymuje męża i dzieci. Ten model może, choć nie musi, rodzić szereg konfliktów w relacjach. Gdy mężczyzna mniej zarabia, może czuć się upokorzony przez kobietę, jego męskość (tak to może odczuwać) zostaje podważona. Jeśli jeszcze na dodatek będzie miał wrażenie, że jego kobieta go nie podziwia, nie adoruje - może go to skłonić do szukania rekompensaty poza związkiem. Zapragnie kogoś, kto się nim zachwyci.
A jeśli nie poszuka nowej wybranki, to w stosunku do tej stałej może być złośliwy, niemiły, żeby jakoś wyrównać tę stratę i poczuć się lepiej... To prawda, może chcieć obniżyć jej rangę. Skoro ona ma wyższą rangę społeczną, on będzie chciał w relacji upokorzyć ją, umniejszyć, pokazać jej, że na czymś się nie zna, że jest gorsza. Zamiast podskoczyć do jej poziomu, ściągnie ją do swojego.
A co sądzisz o takim podejściu, że żadne z partnerów nie jest ekonomicznie zależne od drugiego? To podobno prawdziwe partnerstwo. Ludzie są ze sobą dlatego, że chcą, a nie dlatego, że boją się zostać sami.
Wtedy jest to pewien układ, a nie związek. Każdy jest panem i władcą w swoim państwie. Możemy się czasem spotkać, nawet możemy razem mieszkać, współfinansować różne przedsięwzięcia, ale gdzieś postawione są granice między światami każdego z partnerów. Najczęściej nieprzekraczalne. Tymczasem w związku chodzi o to, aby z rozmysłem stworzyć wspólną przestrzeń. Jeśli jej brak lub jest ona marginalizowana, zdominowana przez części odrębne każdego z partnerów, wówczas trudno mówić o związku. Bardziej o transakcji, umowie.
Rozwód to prawdziwy sprawdzian wiedzy o partnerze i jego stosunku do pieniędzy. Dawni małżonkowie potrafią toczyć boje o sztućce czy nawet kołdrę! Walczą o podział majątku, alimenty dla siebie i dzieci, nie przebierając w środkach. Pieniądze mogą być narzędziem zemsty na partnerze, odwetu za to, że zabiera marzenia o relacji, którą pragnęłam z nim stworzyć. I nie ma znaczenia, kto podejmuje decyzję o rozstaniu. Zawsze winny jest partner. Nie ma też znaczenia, czy realizacja tego marzenia była blisko, czy i tak nie udałoby się nam go osiągnąć. Nawet jeśli małżeństwo nie było idealne, a obraz rodziny daleki od tego z reklamy, to na poziomie marzeń działa wiara, że tak. Gdy mydlana bańka pryska, otwiera się pole do popisu dla Wewnętrznego Krytyka. Sala sądowa staje się zatem areną, na której odgrywamy się za krytykę, tę realną lub domniemaną, za doznane upokorzenia, utracone marzenia i brak wiary w siebie.
Czy spisanie przedślubnej intercyzy jest dobrym rozwiązaniem? Zabezpiecza przed spodziewaną krzywdą? Zapewne tak. Jeśli ktoś ma przykre doświadczenia, a co za tym idzie lęki związane z wykorzystaniem, intercyza będzie rozwiązaniem. Ale przed lękami się nie ucieknie. Będą się mnożyć, mutować. Rzeka pełna lęków czasem wzbiera i nawet jeśli jakiś fragment naszego życia zostanie ochroniony wałami przeciwpowodziowymi (w tym przypadku intercyzą), to żywioł i tak znajdzie inny, bardziej podatny na uszczerbek fragment naszego życia, żeby zaatakować. To tylko kwestia czasu.
Dlaczego boimy się być choćby trochę zależni? Przecież po to właśnie jesteśmy razem, żeby się wspierać, pomagać sobie, a nie wykorzystywać czy krzywdzić.
Oparcie w partnerze, zaufanie mu jest podstawą dobrego związku. Przy czym jest różnica między byciem dopełnianym przez drugą osobę a poczuciem zależności i obawą, że bez partnera sobie nie poradzę. Także finansowo. Z zupełnie innego miejsca tworzą się związki, gdzie każdy z partnerów jest osobą dającą sobie radę w świecie, potrafiącą się utrzymać, na której poczucie niezależności nie wpłynie fakt, że druga osoba odejdzie, bo ona już tej niezależności doświadczyła i odnajdzie się w świecie. A zupełnie inaczej jest wtedy, gdy partner ma nam coś dać, coś, czego sami nie mamy, na przykład bogactwo. Staje się wówczas protezą nieużywanych, czasem wypartych kompetencji życiowych. Jak długo traktujemy relację jak inwestycję, gdzie walutą są nasze oczekiwania i projekcje, tak długo nie będzie to czysta relacja, tylko handel wymienny. Warto to sobie uzmysłowić. Sprawy finansowe to taki sam temat jak każdy inny, choć traktowane są niekiedy bardziej intymnie niż seks. Jeśli stanowią problem w związku, trzeba go rozwiązać i sprawdzić, jakie prawdziwe obawy za sobą niesie (strach przed odrzuceniem, lęk o przyszłość, brak zaufania), i szczerze ze sobą o tym rozmawiać - zamiast zamiatać pod dywan, konstruując tym samym bombę z opóźnionym zapłonem.
Komentarze
0 comment