Czyżby najstarszy komputer?
Czyżby najstarszy komputer?
Załoga statku poławiaczy gąbek natrafiła na liczący sobie 2000 lat wrak ze statuami z brązu i marmuru. Jednak najciekawsze znalezisko to skomplikowana maszyna licząca z czterdziestoma niezwykle precyzyjnie wykonanymi kołami zębatymi.

Nasze stulecie nazwane zostało erą komputera. We wszystkich publikacjach dotyczących maszyn przetwarzających dane i automatycznych (elektronicznych) maszyn liczących jako datę skonstruowania pierwszego komputera wymienia się przełom wieków, a jako datę powstania jego poprzedników -XVIII i początek XIX wieku.

Wszystko to prawda. Ale jeżeli przyjrzeć się sprawie dokładniej, to prototyp „komputera" można odnaleźć już w I wieku p.n.e. Jest nim mechaniczna maszyna licząca ze skomplikowanym mechanizmem kół zębatych. Jej wiek szacuje się na około 2000 lat.

Nurkowie znaleźli ją we wraku okrętu. Między Krętą a o wiele mniejszą wyspą Kytherą na Morzu Egejskim leży nawiedzana częstymi sztormami mała wysepka, Antikyt-hera, czyli Przedsionek Kythery. Do tej właśnie wysepki zbliżał się około Wielkanocy roku 1900 kapitan statku poławiaczy gąbek, Demetrios Condos. Mówi się, że szalał tam wtedy silny sztorm. Załoga statku walczy rozpaczliwie z żywiołem. „Dlaczego nie próbujemy ratować się na łodziach ratunkowych?" Załoga chce poświęcić stary statek, uważając łódź ratunkową za zwrotniejszą. Ale Condos nie zgadza się na to, uważając pomysł za nierozsądny. „Tylko na statku możemy próbować uciec z niebezpiecznych wód wokół Krety. W łodzi ratunkowej zginiemy wszyscy." A ich jednyną szansą jest - jak stwierdził - Antikythera. Marynarze zaufali doświadczeniu swego kapitana, walczyli z poświęceniem aż do krańcowego wyczerpania. Antikythera była ich ostatnią nadzieją. O tę wysepkę leżącą na północny zachód od Krety rozbijają się największe fale sztormowe. Na jej brzegach można się schronić przed sztormem. Załoga daje z siebie wszystko. I rzeczywiście, marynarzom i kapitanowi udaje się dotrzeć do Antikythery. Statek jest wprawdzie poważnie uszkodzony, ale mimo to załoga dociera do wyspy. Po opłynięciu północnego cypla, za rafami łagodnieje siła nawałnicy.

W ciągu pierwszych dwóch dni po wylądowaniu załoga przede wszystkim usuwa uszkodzenia statku. Potem poławiaczy gąbek ogarnia nuda. Mężczyźni zaczynają być agresywni, ponieważ zmuszeni są bezczynnie przyglądać się szalejącemu żywiołowi, uniemożliwiającemu im opuszczenie wyspy. Naraża ich to na straty finansowe, ponieważ tereny, na których przeważnie szukają gąbek, są dla nich w chwili obecnej nieosiągalne. Załoga zaczyna się niecierpliwić. Sztorm nie jest już tak ważny; nalegają, aby wypłynąć. „Statek jest naprawiony, spróbujmy popłynąć do domu."

Kapitan obawiając się buntu spowodowanego dalszą bezczynnością, decyduje się na kompromis - zezwala na nurkowanie. Jeden z doświadczonych nurków z jego załogi, niejaki Elias Stadiatis, jest pierwszym, który zanurza się w nie znanych wodach. Nikt nie wie, czy w ogóle warto szukać tutaj gąbek. Na wybrzeżu tej wyspy jeszcze tego nigdy nie próbowali.

Stadiatis wkłada kostium nurka, mocuje ołowiane ciężarki w pasie i u nóg. Z łodzią połączony jest liną ratunkową i wężem doprowadzającym powietrze. Lina i wąż rozwijają się powoli na 10, 20, 25, 30... 40 metrów, aż do chwili gdy nurek dosięgnie dna. Wszyscy czekają. Potem nagle zaczyna dziać się coś nieoczekiwanego. Lina zaczyna się kołysać, jakby wstąpiło w nią życie. Na pokładzie zapanowało poruszenie. Co się dzieje? Coś musiało się stać!

Lina ratunkowa zostaje pospiesznie wciągnięta. Czy w tych wodach są może rekiny?

Tutaj byłoby to czymś niezwykłym. Ale nie można tego wykluczyć. Może to tylko jakiś zabłąkany pojedynczy osobnik. Nurek zostaje wciągnięty na pokład. Jest cały i zdrowy, ale w szoku. Trzęsie się na całym ciele i mówi od rzeczy. W jego oczach widać paniczny strach. Zdenerwowany wskazuje w dół. Tylko pojedyncze, bełkotane przez niego słówka są zrozumiałe: „duchy", „nagie kobiety7', „konie"...

Nikt nie był w stanie zrozumieć jego bełkotu. A marynarze, którzy już od zawsze byli przesądni i posiadali bogatą wyobraźnię i w tym wypadku zaczęli wyobrażać sobie niesamowite historie. „Uszliśmy z życiem podczas sztormu, ale teraz padniemy ofiarą morza! Nikt mu nie ujdzie!"

Nikt nie chce już nurkować. Wszyscy wyobrażają sobie, że tam na dole oczekuje ich przejmujące grozą stado upiornych koni, niesamowite syreny i wzbudzające lęk duchy. W końcu kapitan decyduje się zbadać rzecz osobiście. Czyni to nie tylko dlatego, że ogarnęła go ciekawość. Zdaje sobie sprawę, że musi rzecz wyjaśnić, aby położyć kres histerii i zdyscyplinować załogę. Zna mentalność swoich ludzi. Dopóki nie będą wiedzieli, co właściwie ujrzał Elias, nikt z jego załogi nie weźmie się do pracy. Byli tak sparaliżowani strachem, że o drodze powrotnej nie mogło być mowy, nawet gdyby ustał sztorm.

To, co kapitan Condos ujrzał na dnie morza u brzegów wyspy, było rzeczywiście niesamowite. Na tę głębokość dociera bardzo niewiele światła. I rzeczywiście - widać jakieś cienie. Nagie kobiety, konie... Jednak to nie duchy mamią takimi obrazami, lecz wrak statku. Statku, który zatonął - jak to później stwierdzono - około 80 roku p.n.e.

Na pokładzie znajdują się statuy. W półmroku głębin sprawiają faktycznie niesamowite i upiorne wrażenie. Usłyszawszy sprawozdanie kapitana, marynarze oddychają z ulgą. Teraz załoga chce koniecznie wydobyć ładunek ze statku. Nie mają jednak odpowiedniego sprzętu.

Po powrocie kapitan Condos organizuje ekspedycję w celu wydobycia wraku. Po upływie pół roku, pod koniec listopada, powraca wraz ze swoją załogą i swoim statkiem na miejsce, w którym znajduje się wrak. Condos zyskał wsparcie greckiego rządu. Mimo to prace wydobywcze posuwają się bardzo wolno naprzód. Przeszkodą jest stale wzburzone morze. A poza tym technika nurkowania jest jeszcze bardzo prymitywna. Prace pod wodą są bardzo trudne. Zdarzają się wypadki. Jeden członek wyprawy umiera, dwóch zostaje ciężko rannych.

Przedsięwzięcie przerwano, dopiero po jakimś czasie będzie ono kontynuowane. Wszystkie wydobyte z dna morza skarby wędrują do Muzeum Narodowego w Atenach. Tamtejsi archeolodzy zachwycają się przede wszystkim statuami z brązu i marmuru. Najciekawsze znalezisko ignorują. Jakżeż mogło być inaczej. Zawsze widzimy tylko to, czego szukamy, i to, co chcemy ujrzeć. Na inne rzeczy nie zwracamy uwagi. Archeolodzy koncentrują uwagę na dziełach sztuki, a nie na wytworach techniki. A właśnie to ostatnie jest największą sensacją wśród znalezisk pochodzących z wraku z I stulecia przed Chrystusem.

Upływa jeszcze ponad rok, aż do 17 maja 1902 roku, gdy to jeden z czołowych archeologów Grecji, Spiridion Stais stwierdza, że pokryta rdzą bezkształtna masa, pochodząca z wraku jest bardzo interesująca. Stais dziwi się niepomiernie, kiedy w przeżartej rdzą, mocno zabrudzonej bryle z brązu zauważa coś na kształt kół zębatych.

Nie wierzy własnym oczom i dokonuje dokładnych oględzin. Czy są to rzeczywiście koła zębate? WI stuleciu przed Chrystusem? To nieprawdopodobne! Jeszcze dokładniej przypatruje się bryle. Na razie nie podejmuje żadnych kroków. Jest na tyle dobrym fachowcem, żeby wiedzieć, iż zbyt spieszne rozbicie bryły może nieodwracalnie zniszczyć jakiś fragment znaleziska. Archeolog jest coraz bardziej przekonany, że zardzewiała bryła musi być jakimś skomplikowanym mechanizmem...

Tajemnicza bryła ląduje na razie w pudełku po butach w rupieciami muzeum. Z powodu nawału innych obowiązków Stais nie znajduje czasu ani sposobności, aby zająć się dokładniej tym osobliwym znaleziskiem. Zapomniano o nim; mija prawie 60 lat, aż wreszcie w 1958 roku inny naukowiec natyka się na bryłę i przeprowadza dokładne badania. Jest nim Anglik, Derek de Solla Price, obecnie profesor historii nauki na uniwersytecie Yale w USA. Już sam widok bryły, z której wystają koła zębate, wprowadza go w stan euforii. „Ten przedmiot jest jedyny w swoim rodzaju" -stwierdza publicznie. - „Nie istnieje nic, co dałoby się z nim porównać. Nie ma żadnych wzmianek o nim w starożytnych tekstach, zarówno ściśle naukowych, jak i literackich. Wprost przeciwnie, ze wszystkiego, co wiemy o nauce i technologii czasów helleńskich wynika, że coś takiego nie mogło i nie powinno wtedy istnieć."

A jednak dowód, że było inaczej, miał przed sobą - w postaci prastarego mechanizmu!

De Solla Price zaczął ostrożnie usuwać narzędziami chirurgicznymi mikroskopijne cząsteczki pyłu i rdzy. Im dłużej pracował, tym bardziej fantastyczne wydawało mu się to, co widział. Zadziwiała go niewiarygodność, z jaką wykonano poszczególne koła zębate. Były one wykonane, nawet jak na nasze pojęcie, z tak wielką precyzją, że odchylenia można było mierzyć w dziesiątych częściach milimetra.

W związku z tym odkryciem do dzisiaj zadawanych jest mnóstwo pytań. Pierwsze, najważniejsze z nich, brzmi: Jaka to kultura, sprzed ponad 2000 lat, mogła stworzyć tego rodzaju i wykonane tak mistrzowską techniką koło zębate? Price był bezradny. „Porównywalne z tym koła zębate pojawiają się dopiero w europejskich zegarach około roku 1575." Innymi słowy: 1700 lat po powstaniu mechanizmu z Antikythery.

Drugie istotne pytanie brzmi: Czym jest ten mechanizm?

Derek de Solla Price początkowo również nie ryzykował wydobycia mechanizmu ze skamieniałej bryły. I dlatego zagadkowe znalezisko zniknęło ponownie w magazynie Muzeum Narodowego w Atenach. De Solla Price powrócił tam jednak w roku 1961 i ponownie wziął się do dzieła. Polecił zrobić zdjęcia rentgenowskie, a zdumienie, nad którym zdołał uprzednio nieco zapanować, teraz staje się jeszcze większe. Na podstawie zdjęć można stwierdzić, że urządzenie składa się z co najmniej 40 kół zębatych. Najwidoczniej jest to dosyć skomplikowana maszyna licząca. Innymi słowy: wczesny, mechaniczny komputer! Ma 9 dających się ustawiać skal. Na głównej płycie zamocowano z niebywałą precyzją 3 osie.

Trzecie istotne pytanie brzmi: Do czego służył ten instrument, ten przyrząd, ta maszyna, ten komputer, który w tym kontekście można nazwać pierwszym na świecie?

Jasno i jednoznacznie udowodniono, że mechanizm ten spełniał także zadania astronomiczne, jak na przykład określanie pozycji Księżyca i innych ciał niebieskich. Ale tylko tyle? Albo też służył do jeszcze innych celów?

Do dziś de Solla Price jest w tej materii bezradny: „Cały ten mechanizm jest zagadką. Zdjęcia rentgenowskie (wykonane notabene dzięki urządzeniom Greckiego Instytutu Atomistyki) ukazują nadzwyczaj skomplikowany mechanizm. Najbardziej zagadkowy jest fakt, że na podstawie tego, co o nich wiemy, starożytni Grecy nie wykazywali najmniejszego zainteresowania wiedzą eksperymentalną. Tym bardziej zdumiewający jest więc fakt, że zbudowali takie urządzenie." Jeżeli to faktycznie byli oni, a nie kto inny...

Krótko mówiąc, coś takiego nie przystaje do obrazu starożytnej Grecji, jaki już od stuleci przekazuje nam archeologia.

Profesor z Yale dlatego zalicza maszynę z Antikythery do najważniejszych podstawowych konstrukcji wszystkich czasów, chociaż ciągle jeszcze szuka ostatecznego wyjaśnienia. Aby w drastyczny sposób unaocznić, w jaki sposób to znalezisko obala wszystkie nasze dotychczasowe wyobrażenia, zaproponował następujące porównanie: „Istnienie maszyny liczącej w I stuleciu przed Chrystusem jest tak samo prawdopodobne jak znalezienie modeli samolotów w grobowcu Tu-tenchamona."

Może to porównanie nie jest jednak wcale tak absurdalne, jakby się wydawało. Wprawdzie w grobowcu Tutenchamona w Dolinie Królów w pobliżu Teb nie znaleziono modelu samolotu, jednak w Sakkarze, w schodkowych piramidach, poprzedniczkach sławnej wielkiej piramidy z Gizeh, odkryto w jednym z grobowców coś pochodzącego sprzed tysięcy lat, co jest zadziwiająco podobne do samolotu o rozpiętości skrzydeł około 18 cm i co jest - jak twierdzą eksperci - „aerodynamicznie dobrze przemyślane". Jednym z tych ekspertów jest doktor Arthur Poyslee z Aeronautical Institute w Nowym Jorku. Te przedmioty, które dotychczas uważano za „ozdoby", są według niego wczesnymi minisamolotami.

Twierdzenie, że chodzi tu o wizerunki ptaków lub ryb wydaje się przy bliższej obserwacji nieprawdziwe. Chociażby dlatego, że trudno sobie wyobrazić ptaki z tak precyzyjnie zbudowanymi powierzchniami nośnymi i pionowo ustawionymi skrzydłami w ogonie..

Ale dywagacje na temat faktycznie lub tylko przypuszczalnie istniejących, wymyślonych czy nawet autentycznych modeli starożytnych maszyn latających są w tym miejscu jedynie krótką dygresją, chociaż znamy już wiele takich modeli.

Maszyna licząca z I stulecia przed Chrystusem, pierwszy - jak stwierdziliśmy - komputer świata, jest w przeciwieństwie do nich znaleziskiem, którego zagadka do dziś nie została rozwiązana.

Przeczytaj także:

Komentarze

https://minds.pl/assets/images/user-avatar-s.jpg

0 comment

Nikt jeszcze nie napisał komentarza!