views
Wyobraźmy sobie klasyczny budynek z bierwion, ze ścianami z poukładanych jeden na drugim pni drzew. Sufit i dach również wykonane są z pni drzew. Wyobraźmy sobie teraz ten sam budynek, powiększony do takich rozmiarów, aby mógł zamieszkać w nim olbrzym, i następnie zbudujmy więcej podobnych domów. Powstanie gigantyczne miasto z olbrzymimi „chatami", wykonanymi z filarów kamiennych.
To pozornie zupełnie nierealne miasto istnieje naprawdę. Nazywa się Nan Madol, leży na wyspie Temuen (albo Tern wen), należącej do wysp Mikronezji, do północno-zachodniej części zwanej też Oceanią.
Najnowsze badania archeologiczne określają czas powstania tego miasta, zbudowanego z kamiennych filarów’, na XIV wiek. Łączna powierzchnia Wysp Karolińskich wynosi 1340 km2. Największą wyspą tego archipelagu jest Ponape, o powierzchni 504 km, jest ona jedną z około 1500 wysepek, z których większość to małe nie zamieszkane miniwysepki. Również wokół Ponape leży wiele małych wysepek. Jedną z nich jest Temuen, której powierzchnia dla porównania, odpowiada połowie wielkości Watykanu. I właśnie na Temuen znajduje się jedna z największych zagadek ostatnich stuleci, a mianowicie Nan Madol.
Porównanie, mówiące o „kamiennym mieście blokhausów dla olbrzymów" nie jest aż tak całkowicie niedorzeczne.
Spośród tych ogromnych budowli szczególnie duże wrażenie robi Nan Dowas z Placu Wyniosłych Murów. Wszystkie kamienne filary są sze-ścio- lub ośmiokątnymi słupami z bazaltu. Jeżeli w mieście, zbudowanym z samych ogromnych domów jakaś budowla nosi nazwę Placu Wyniosłych Murów, to musi to być rzeczywiście coś szczególnego. I tak też jest.
Określenia „gigantyczne" lub „ogromne" nie oznaczają, że jest to rodzaj Manhattanu na Pacyfiku. Należy tu wziąć poprawkę na czas, miejsce i typowe dla tego terenu wymiary i wielkość. Ogromne mury, zbudowane z nałożonych na siebie filarów bazaltowych, osiągają wysokość do 9 metrów. Również przekrój tych „wyniosłych murów" jest znaczny. Mają one grubość prawie 3 metrów. oceanu prowadzi ku nim tzw. droga królewska, która kończy się na dziedzińcu tej budowli, która początkowo była kwadratowa o wymiarach boku równych 90 metrów. W ostatnich stuleciach natura dała się tej budowli srodze we znaki. Mury, których człowiek nie był w stanie zniszczyć, musiały przeciwstawić się siłom natury. Wiatr nawiewał nasiona drzew, które osadzały się w murze, kiełkowały i zapuszczały korzenie. Drzewa chlebowe rozwijały się, rosły i powoli rozsadzały mury. W szparach wyrastała trawa. Filary leżące na ziemi już zapewne przed stuleciami zarosły pnączami.
Tak zwany obszar wewnętrzny był dodatkowo osłonięty. Masywny mur zewnętrzny wokół dziedzińca chronił go przed kaprysami pogody. Obszar ten otoczony był jeszcze jednym, dosyć dobrze zachowanym murem, który oddzielał go od dziedzińca. Ów wewnętrzny mur tworzyły niespełna 6-metro-we filary o przekroju 50 cm.
W samym dziedzińcu wewnętrznym znajduje się podobne do sutereny pomieszczenie, ciemna podziemna komora, która od świata zewnętrznego oddzielona i chroniona jest masywną kratą. Również owa krata zrobiona jest z potężnych filarów kamiennych. Jednak pomieszczenie to od stuleci było nie używane. Cóż więc mamy przed sobą? Do czego służyła ta wielka, podobna do warowni, chroniona kratami komora? Przy tego typu pomieszczeniach jako pierwsze nasuwa się skojarzenie z lochami więziennymi; ale prawdopodobniejsze jest przypuszczenie, że przechowywany był tu w swoim czasie potężny, bogaty skarb królewski. Naturalnie to założenie jest czystą spekulacją.
Jaki miałby to być skarb, gdyby naturalnie kiedykolwiek Istniał?
Jako pierwszy biały człowiek wyładował na wyspie w 1595 roku niejaki Pedro Fernandez de Quiros; on też wyobraził sobie skarbiec, mimo że nie wpadł na najmniejszy ślad jakiegokolwiek skarbu. Jego statek, „San Jeronimo", opuścił wyspę bez łupu. Także w roku 1686, kiedy to wyspa oficjalnie przeszła w ręce Hiszpanów, nie wspomina się ani słowem o skarbie. W roku 1826 mieszkańcy wyspy przyjmują z wielkim zachwytem irlandzkiego rozbitka, Jamesa CYConnella. Zaznał tam niezwykłej gościnności, ożenił się nawet z dziewczyną z wyspy i był traktowany przez mieszkańców' Ponape jak swój. I również on nigdy nie słyszał ani słowa na temat skarbu, który jakoby miał znajdować się na wyspie.
Dopiero od 1838 roku biali coraz częściej odwiedzali wyspę. Wciąż przeprowadzano na niej badania, ale nigdy nie znaleziono najmniejszego śladu jakiegokolwiek skarbu. Krótko mówiąc, suterena nie okazała się skarbcem.
Więc czym była? W jakim celu zbudowano tę obronną, mocną, masywną twierdzę nie do zdobycia? EH) czego służył ów podziemny „sejf"? Inną możliwością jest więc tylko loch. Ale po co laki nakład pracy dla takiego maleńkiego więzienia na wyspie?
Dzisiaj Nan Madol wygląda trochę tak, jak rozsypane bierki dla olbrzymów, tyle że każdy patyczek waży kilka ton. Owe „patyczki" wydobywane były na północnym wybrzeżu wyspy. Stamtąd transportowano je na place budów na całej wyspie. W pierwszym etapie ciosano filary w dystrykcie Uh na północy. Prace kamieniarzy ułatwiało to, że lawa zastygała na powietrzu w bryły o kształcie filarów, tak że właściwie należało je jedynie odrąbać i jako „elementy budowlane" odtransportować.
Jakimi środkami transportu, pozwalającymi przez całą wyspę transportować owe tony bazaltowych filarów, dysponowali wyspiarze?
Do szlifowania kantów filarów używali podobno olbrzymich muszli, z których wykonywali wszystkie narzędzia, np. podobne do siekiery, służące do odrąbywania bazaltowych filarów. „Odrąbywanie" jest dobrze dobranym wyrażeniem. Bazaltowe pnie są rzeczywiście nieco podobne do wyrośniętych drzew, są jednak sześciu- lub ośmiokątne. Ale pozostaje kwestią otwartą, czy owe muszle rzeczywiście miały tak twarde skorupy, aby można było nimi ciąć bazalt. Nikt tego w każdym razie jeszcze nie próbował.
Nasuwa się zatem pytanie, jak własnym sumptem wyrabiano owe narzędzia? Jeżeli muszle tną bazalt, muszą być twardsze niż sam bazalt. Jeżeli narzędzie z muszli zostało kiedyś wykonane w postaci klina lub szpiczastego skrobaka, to był do tego potrzebny materiał twardszy niż bazalt i muszla. A więc może metal? Jeżeli tak, to jaki? Ale budowniczowie kamiennego kompleksu nie znali żadnego metalu, który nadawałby się do cięcia bazaltu lub jeszcze twardszych muszli.
Pytania te nadal pozostają bez odpowiedzi, istotne jest jednak, że odrąbywano filary, a ich powierzchnie boczne gładzono. Kolejnym nie wyjaśnionym zagadnieniem jest, jak transportowano filary z kamieniołomu aż do owych wielu placów budów? Ulubiona odpowiedź: „drewniane rolki" (patrz: Wyspa Wielkanocna) według wszelkiego prawdopodobieństwa odpada. Niewątpliwie, drewna jest na wyspie pod dostatkiem. Ma ona nawet roślinność podobną do roślinności dżungli. Ale owa dżungla jest tak gęsta, że należałoby zacząć od wyrąbania dróg. Załóżmy wiec, że tak było. W XIV wieku wyrąbano pierwsze drogi przez dżunglę, a potem z uzyskanego w ten sposób drewna zrobiono rolki do przetaczania (ciągnięcia) kamieni, a następnie bazaltowych filarów przez całą wyspę...
Owe filary mierzą przeciętnie 3 do 9 metrów, a ważą nierzadko do 10 ton. Utonęłyby one dosłownie w błocie. Wynika z tego, że transport lądem jest mało realny. Jak wyglądałby transport drogą wodną? Czy wykopano może kanały, którymi można by transportować filary na tratwach? Jest to realne jedynie pod pewnymi warunkami. Nan Madol nie jest równiną, lecz leży miedzy pagórkami, a woda nie pokona gór i dolin.
Sprawa pozostaje nadal niewyjaśniona. Nie ma wiarygodnych danych co do rozmiarów i wielkości kompleksu Nan Madol. Erich von Daniken był w Nan Madol i poddał główny budynek dokładnym badaniom. W ścianie o długości 61) metrów doliczył się w sumie 1082 filarów. Dałoby to przy czterech ścianach zewnętrznych 4800 kamiennych filarów, lecz w rzeczywistości jest ich nie mniej niż 32 tysiące, ponieważ wiele rzędów leży jeden obok drugiego. A są to obliczenia dotyczące tylko jednej z wieki budowli. Ponadto cały kompleks otoczony jest ogromnym murem o długości 860 metrów i wysokości 14,20 metra w najwyższym miejscu.
Nadal pozostaje zagadką, jak wielkie zastępy robotników i w jakim czasie wykonały tak gigantyczną pracę. Musiałby to być ogromny obóz pracy. Logicznie rzecz biorąc, wszyscy jednocześnie nie mogli pracować, bo jak zawsze i wszędzie z pewnością istniał jakiś procent chorych. Ponadto tę armię robotników trzeba by było wyżywić i zakwaterować. W tym celu część robotników’ należałoby zatrudnić przy uprawie roli i połowie ryb. A wszystko musiałoby się dziać na owej maleńkiej wyspie na drugim krańcu świata...
W centrum Nan Madol istnieje studnia, o ile jest to studnia. Na głębokości dwóch metrów znajduje się woda.
Podobno owa rzekoma studnia była kiedyś wejściem do tunelu, ale dokąd on prowadził i po co go wykopano?
Tego nie wie nikt. Z całego kompleksu widoczny jest dzisiaj zaledwie jego ułamek. Nie wiadomo, jak daleko się ów kompleks rozciągał; bo pewne jest, że był bardzo rozległy. Gołym okiem widać, że budowy nie przerwano na brzegu oceanu. Przeprowadzone przez nurków badanie dna oceanu w pobliżu Nan Madol nie mogły być zbyt dokładne. Ocean w tych okolicach jest dosyć niebezpieczny.
Znany w swoim czasie pisarz i podróżnik, Herbert Rittlinger, opisywał pod koniec lat trzydziestych w swojej książce pt. „Bezkresny ocean" pracę japońskich nurków, którzy penetrowali ocean w okolicach Nan Madol. Widzieli oni podobno na dnie oceanu u brzegów wyspy platynowe trumny. Można naturalnie przypuścić, że ulegli złudzeniu. W skąpym świetle ówczesnych prymitywnych lamp do badań podwodnych mogli ujrzeć „zwykłe" bazaltowe filary, które wydały im się trumnami. Zastanawiające jest jednak, że Japończycy właśnie z tej wyspy i to już od roku 1919 eksportują platynę.
Sam Rittlinger również pozostał sceptykiem, bezradnie stwierdzając:
„Relacje tubylców, przesiąknięte wielowiekowymi legendami są przypuszczalnie przesadzone, Ale znaleziska platyny na wyspie, której skały nie zawierają platyny były i pozostają niezaprzeczalnym faktem."
Japończyk, doktor Ytoku Słurakami, który również badał Nan Madol, uważa, że chodzi tu o skromne pozostałości jakiejś bardzo starej kultury, która już przed tysiącami lat pogrążyła się w oceanie. Miał tam kiedyś istnieć kontynent. Shirakami nazywa go „Mu" i przypuszcza, że rozciągał się między Azją i Australią a Północną, Środkową i Południową Ameryką.
Byłaby (o azjatycka wersja legendarnego zatopionego, kontynentu - Atlantydy, o którym dopiero niedawno, bo na początku roku 1992, jeden z naukowa)w powiedział - opierając się na swoich długoletnich badaniach -że była to literacka fikcja Platona i rodzaj utopii starożytności. W teorii Shirakamiego istnieje mała nieścisłość. Jeżeli „Mu" istniał i jakoby przed tysiącami lat zanurzył się w oceanie, to dlaczego Nan Madol zbudowano dopiero w XIV wieku?
Komentarze
0 comment