views
Obsada Filmu: Tron: Dziedzictwo (TRON: Legacy) 2010
- reżyseria: Joseph Kosinski
- scenariusz: Adam Horowitz, Edward Kitsis
- aktorzy: Jeff Bridges, Garrett Hedlund, Olivia Wilde, Bruce Boxleitner, James Frain, Beau Garrett, Michael Sheen, Anis Cheurfa, Daft Punk, Donnelly Rhodes, Belinda Montgomery, Serinda Swan, Yaya DaCosta
- muzyka: Daft Punk
- zdjęcia: Claudio Miranda
- montaż: James Haygood
Recenzja Filmu: Tron: Dziedzictwo (TRON: Legacy) 2010
Pół roku później obejrzałem pierwszą część "Tron" z 1982 roku, a od początku tego roku moje oczekiwania szybowały coraz wyżej, w miarę jak pojawiały się kolejne zwiastuny, fragmenty filmu, czy próbki muzyki, która rzekomo miała znaleźć się w gotowym obrazie. Mój entuzjazm ochłodziło trochę "Tron Night", po którym nie opadła mi szczęka i które pokazało mi, że moje oczekiwania co do tej produkcji poszybowały zdecydowanie za wysoko, przez co finalny produkt mógł im kompletnie nie sprostać. I całe szczęście, że Disney zdecydował się na zorganizowanie wtedy takiego eventu, bo bez niego moje wrażenia z "Dziedzictwa" mogłyby być mniej optymistyczne niż są teraz. Czy druga część to najlepszy blockbuster tego roku? Zdecydowanie nie. Najbardziej efektowny? Również nie, bo choć świat dysku wreszcie wygląda tak jak powinien wyglądać prawie 30 lat temu, to jest trochę zbyt płaski. Czy "Dziedzictwo" jest przynajmniej udaną kontynuacją filmu z 1982 roku? Jak najbardziej tak i wydaje mi się, że Ci, którym podobał się tamten film, będą usatysfakcjonowani również z tego obrazu.
"Dziedzictwo" to wielki blockbuster, który nie istniałby gdyby nie muzyka i efekty specjalne. Może to zabrzmi trochę dziwnie, ale przez pierwsze dobre pół godziny miałem wrażenie jako, że już przed premierą bardzo dokładnie znałem soundtrack, że nie oglądam filmu rozrywkowego, ale gigantyczny teledysk do nowej płyty Daft Punk. Muzyka, którą stworzył ten francuski zespół jest po prostu obłędna i zasługuje na każde wyróżnienie, na wszelkie nagrody. To ona dźwiga ten wysokobudżetowy film, dodaje życia do tego szklanego, zimnego widowiska. To cudowne połączenie elektroniki i muzyki symfonicznej ma w sobie duszę. Wydaje mi się, i to bardzo mocno, że gdyby nie ona, nie dałoby się tego filmu oglądać, bo jest on chwilami strasznie napompowany, chłodny i nudnawy. Nie było w tym roku soundtracku tak perfekcyjnie dopasowanego do obrazu, jak ten, który jednocześnie tak idealnie brzmiałby poza filmem. To nieprawdopodobne jak idealnie ten francuski duet wyczuł klimat jaki powinien posiadać nowy „Tron” i jak przecudowną ścieżkę udało mu się stworzyć. Dzięki niej ten film przekazuje jakiekolwiek emocje, dzięki niej ma jakieś tempo, dąży do czegoś, i chce się go oglądać. Bo "Tron" to właśnie ta muzyka. Obraz wypływa bezpośrednio z niej, a nie na odwrót jak ma to normalnie miejsce, gdzie soundtrack jest tylko dodatkiem, pewnym tłem do rozgrywającej się akcji. Muzyka Daft Punkt gra tutaj główną rolę i wcale nie potrzebny był bezpośredni występ muzyków przed kamerą by ją zauważyć.
Drugim elementem bez którego nie możliwa byłaby ta kontynuacja są efekty specjalne. Jak pisałem już wcześniej dzięki dzisiejszej technice wreszcie w pełni możemy zobaczyć świat dysku. Szklaną rzeczywistość w której poruszają się programy, którą rządzi zbuntowana kreacja, do której przypadkowo wciągani są użytkownicy. Możemy w pełni podziwiać igrzyska toczone za pomocą świetlnych dysków, wyścigi na motorach, i wiele więcej bo od pierwszej wersji świat ten zmienił się znacznie, rozrósł się, udoskonalił i możliwości jakie niesie są przeogromne. Szkoda tylko trochę, że otoczenie nie jest jaśniejsze, że świat ten jest w większości spowity w głębokiej czerni, którą rozświetlają kolorowe linie jak kontury obiektów czy pasy na ubraniach postaci, czerwone, pomarańczowe, żółte czy czasem niebieskie. Wydaje mi się, że gdyby otoczenie było odrobinę jaśniejsze wyglądałoby jeszcze lepiej i trójwymiar byłby również pełniejszy. W obecnej formie chwilami jest go za mało i nie za bardzo czuć przestrzenność tej wirtualnej rzeczywistości. Nieźle wyszedł za to czarny charakter Clu, czyli odmłodzony Kevin Flynn. Co prawda w niektórych scenach czuć, że nie jest to prawdziwy aktor, że to co widzimy to jedynie komputerowa maska odmłodzonej tworzy Jeffa Bridgesa nałożona na twarz aktora, ale i tak robi ona spore wrażenie, bo chyba jako pierwsza taka twarz nie razi, nie denerwuje i nie wydaje się na pierwszy rzut oka sztuczna. Oczywiście to nie jest jeszcze perfekcja i szczególnie w szybszych scenach widać działanie komputera, ale i tak jest to ogromny skok naprzód. Co ciekawe, choć większość akcji rozgrywa się w sztucznym świecie nie odczuwamy przesytu obrazków wygenerowanych w komputerach, nie wylewają się one nadmiernie z ekranu, przez co nie mamy wrażenia, że oglądamy animowany filmik niczym ze studia Pixar
Z bezsprzecznych plusów tego filmu to by było niestety na tyle. Do pozostałych czynników składowych tej produkcji można się bardzo czepiać. W opowiadanej przez twórców historii roi się od nielogiczności, idiotyzmów, naciągnięć, a scenariusz szczególnie na początku, jest nieskładnym zlepkiem luźnych scen, które łączą się ze sobą bardzo opornie. Dialogi są potworne, a całość wielokrotnie zmienia swój wyraz, nie może się zdecydować czy chce być poważna, czy jednak rozrywkowo zabawna, przez co tym bardziej kolejne sceny zupełnie się do siebie nie kleją. Dobrze podsumował to jeden z amerykańskich krytyków filmowych pisząc, że "Dziedzictwo" jest jednym z najciekawszych filmów tego roku, zrealizowanych na podstawie jednego z najokropniejszych scenariuszy jakie powstały. Trzeba jednak zaznaczyć, że pierwszy film o świecie dysku pod tym względem wcale nie był lepszy, a kontynuacja automatycznie przejęła jego słabe punkty. Nie grzeszył ciekawymi dialogami, scenariusz miał szczątkowy i opierał się w gruncie rzeczy jedynie na ciekawym koncepcie i przełomowych jak na tamte czasy efektach specjalnych. Wtedy zabrakło jedynie dobrej muzyki, bo kompozycja Wendy Carlos była nie owijając w bawełnę po prostu okropna. Nie wiem jednak czemu, ale im bliżej finału, tym lepiej oglądało mi się tę kontynuację i pod koniec historia ta naprawdę mnie porwała. Może po prostu później przestałem zwracać uwagę na te straszne dialogi i mielizny scenariusza, może dzięki genialnej muzyce wkręciłem się w opowiadaną przez twórców historię, a może po prostu późniejsze wydarzenia były bardziej interesujące i spójne, a to co mówili bohaterowie miało więcej sensu. Nie wiem. Ważne, że pod koniec seansu moje odczucia co do "Dziedzictwa" były bardziej pozytywne niż na początku, a nie odwrotnie.
Joseph Kosinski wyraźnie postawił na stronę wizualną swego filmu, na to by świetnie wyglądał i równie dobrze brzmiał, nie interesując się za bardzo fabułą, tym by miała większy sens. Oczywiście trochę szkoda, że podczas pracy nad kontynuacją nie popracowano trochę bardziej nad skryptem. Dziwi mnie to tym bardziej, że za scenariusz odpowiadali Adam Horowitz i Edward Kitsis, współscenarzyści "Zagubionych", po których można było spodziewać się czegoś zdecydowanie lepszego. Całe szczęście coś z tego dwugodzinnego pokazu i tak wynika i nie jest on całkowitą wydmuszką, totalnie pustą od środka. Kontynuacja "Tron" jest filmem mówiącym o chorobliwym dążeniu do perfekcji, o ambicjach przerastających samego twórcę, które przygniatają go i zaczynają wysysać z niego życie, bo w zabójczym pędzie do doskonałości zapomina on o bożym świecie i tym co jest tak naprawdę ważne. Bo żadne, najbardziej nowoczesne świecidełka, najpiękniejsze sztuczne twory nie są w stanie zastąpić tego co nas otacza, tego co jest w życiu najcenniejsze. Drugiego człowieka. Bo właśnie ta „nieperfekcja”, ten teoretycznie niedoskonały świat w którym żyjemy, który nas otacza na co dzień, z którego też czasem chcemy się wyrwać, bo wydaje się nam niewystarczający, jest tym co liczy się najbardziej. Premiera kontynuacji trafiła na idealny dla siebie czas. Czas gdy życie coraz bardziej przenosi się do sieci, bo tak jest wygodniej, bo tak jest szybciej i łatwiej, ale jak zauważają twórcy to tylko ułuda, czarno niebieska namiastka prawdziwego życia, która choćby nie wiadomo jak była perfekcyjna i doskonała, nigdy nie zastąpi tego co realne, co rzeczywiste.
Aktorzy w tym sztucznym, cyfrowym otoczeniu wypadli tak sobie. Najlepiej zaprezentował się Michael Sheen w małej roli trochę zdziwaczałego, ekscentrycznego właściciela klubu nocnego "end of line". Oczywiście można się czepiać, że postać ta wsadzona jest do filmu trochę na siłę, że przez nią akcja za bardzo zwalnia i jest bardziej wymówką do pokazania Daft Punk, ale w ten sposób trzeba byłoby sie przyczepić do całego filmu, a skoro ten składa sie z oddzielnych scen, to jedna więcej nie zawadzi, tym bardziej ze kończy sie całkiem efektowną walką z Jeffem Bridgesem w roli głównej. On również całkiem nieźle wypadł w tym filmie, a do zagrania miał aż trzy role: młodego Flynna na początku, postarzałego, medytującego Flynna, stwórcę wirtualnego świata, który zachowuje się chwilami jak rycerz Jedi, oraz złego Clu, z którym musi zmierzyć się Sam. W tej roli wystąpił Garrett Hedlund i na ekranie poradził sobie ani dobrze ani źle. Po zwiastunach obawiałem się, że będzie niesamowicie drętwy, ale całe szczęście taki nie jest i do przesadnego, denerwującego sztywniactwa trochę mu brakuje. Fajnie wypadła za to Olivia Wilde jako pomagająca Samowi Quorra. Jej postać nie jest o dziwo jedynie dodatkiem do głównego bohatera, który ma tylko ładnie wyglądać, jak to często bywa w tego typu produkcjach.
"Dziedzictwu" udaje się jeszcze pewna rzecz niebywała, o którą bym tego filmu nigdy nie podejrzewał. Choć sam obraz nie wciąga jakoś niebywale i w czasie seansu cały czas zdajemy sobie sprawę z tego, że oglądamy tylko produkcję rozrywkową, pewne przedstawienie, a nie prawdopodobną historię wyjętą z naszego świata, to po wyjściu z kina musimy się na chwilę zatrzymać. Bo rzeczywistość, która nas otacza jest tak inna od tej w której przebywaliśmy jeszcze chwilę temu, że aż zaskakuje. Zupełnie jakbyśmy podobnie jak Sam ugrzęźli na dwie godziny w świecie dysku, zagłębili się w niego tak mocno, że zapomnieli o prawdziwym świecie i teraz na nowo musimy ją odkryć, przyzwyczaić się do niej, bo w jakimś trudnym do opisania sensie wydaje się inna od tej, którą opuściliśmy wchodząc do sali kinowej. Dawno, naprawdę dawno nie miałem takiego uczucia opuszczając kino. Chyba ostatni raz zdarzyło mi się to po seansie "Silent Hill". Za to niebywałe odczucie, że świat wokół mnie jest jakiś dziwny, jakiś inny, punkt w górę. Z chęcią obejrzałbym też kontynuację, o ile takowa powstanie (co nie jest wcale takie pewne patrząc na niezbyt optymistyczne doniesienia z box-office), bo wydaje mi się, że twórcy mają jeszcze coś do powiedzenia i jeśli tym razem trochę bardziej przysiądą nad scenariuszem, chciałbym jeszcze raz przenieść się do świata dysku...
Gdzie obejrzeć film: Tron: Dziedzictwo (TRON: Legacy) 2010
Film dostępny tylko za pośrednictwem płatnych platform VOD
Komentarze
0 comment